wtorek, 20 października 2015

California trip #2

Druga część wpisu o wyjeździe do Californi

Drugi dzień po przyjeździe do Californi spędziliśmy właściwie cały na plaży. Zaczęło się od pobudki o 7 rano. Cała moja host family to ranne ptaszki, więc zwlokłam się z łóżka jako ostatnia. Pierwszą połowę dnia spędziliśmy na plaży w Dana Point i szczerze mówiąc byłam mocno rozczarowana pogodą, zamiast obiecanego słońca i ciepełka było pochmurnie i chłodno, ale mimo tego spędziłam dwie godziny w wodzie. Po lunchu spotkaliśmy się ze znajomymi moich hostów. Czasami mam wrażenie, że Pam(host mum) ma znajomych w każdej części Usa, bo bardzo dużo podróżuje. W każdym razie Beckah i Paul, zanim przeprowadzili się do Utah, mieszkali przez parę lat w Kalifornii, więc Paul ma doświadczenie w uczeniu podstaw surfingu. Moja host rodzinka surfowała już w zeszłym roku, więc byłam jedynym żółtodziobem. Byłam przygotowana na to, że być może pierwszego dnia nie uda mi się nawet wstać na desce, ale po tym jak zostałam parę razy przemielona przez większą falę, udało mi się złapać jedną małą. Razem z moją najstarszą host siostrą Brookelin spędziłyśmy w wodzie sporo czasu i z każdym kolejnym razem szło nam coraz lepiej. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję posurfować. Mimo tego że od wody w oceanie miałam całe czerwone oczy i nigdy nie wypiłam tyle słonej wody nie mogłam się doczekać kolejnego dnia w oceanie.




Brak słoneczka, ale i tak nie mogę narzekać



niedziela, 18 października 2015

California trip #1

      Moja host rodzinka zawsze mnie czymś zaskakuje. Zdarza się, że w piątek wieczorem dowiaduję się, że za 10 minut wyjeżdżamy na camping i spędzimy tam cały weekend. Na początku ciężko było się do tego przyzwyczaić, ale w tym tygodniu zaskoczyli mnie kilkudniowym wypadem do Kalifornii! Co prawda tym razem widziałam o tym już parę dni wcześniej, ale to i tak dosyć spontaniczna decyzja jak na ponad 10 godzin jazdy samochodem.
Dzięki temu, że w czwartek i piątek mieliśmy wolne od szkoły, udało nam się wyjechać już we wtorek wieczorem, tym samym zrywając się ze szkoły w środę.  Nawet nie podejrzewacie jak ciężko jest spakować całą siedmioosobową rodzinę do samochodu, nie zapominając przy tym żadnego dziecka. W końcu udało nam się wyjechać i całe towarzystwo, włącznie ze mną, zasnęło prawie natychmiast. Przespałam drogę przez całe Utah, Arizonę i sporą część Nevady i obudziłam się dopiero kiedy dojechaliśmy do Las Vegas, żeby zatrzymać się na noc. Następnego dnia rano wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu, ale to jeszcze nie koniec przygody z Vegas, bo mieliśmy się tam zatrzymać na dłużej w drodze powrotnej. To niesamowite, że to miasto zostało zbudowane na zupełnym odludziu, otoczone ze wszystkich stron pustynią. To coś czego w Polsce zdecydowanie nie ma, ogromnych, niezamieszkanych przestrzeni poprzecinanych paroma autostradami. Czasami gdzieś na horyzoncie widać parę samotnych domków i ciężko mi sobie wyobrazić, jak to jest żyć na takim kompletnym odludziu, gdzie w zasięgu wielu mil nie ma absolutnie niczego z wyjątkiem pustyni. Część Kalifornii oddalona od wybrzeża też przypomina pustynię i dopiero kiedy zaczęliśmy się zbliżać do wybrzeża, zrobiło się bardziej zielono. Następne parę dni mieliśmy spędzić na południe od Los Angeles w pięknym San Clemente. Nie spodziewałam się, że tak bardzo zakocham się w tej części Kalifornii. W Utah nie mogę narzekać na brak pięknych gór, ale zdecydowanie bardziej uwielbiam wybrzeże i ocean. Jako że dojechaliśmy do San Clemente po południu, został nam czas jedynie na krótki pobyt na plaży. Nie podejrzewałam, że będę się kąpać w ocenie w połowie października, ale woda była idealna! Idealna do nauki surfingu, którą mieliśmy w planach następnego dnia.


Przy okazji tego wyjazdu naszła mnie myśl, jakie mam szczęście, że moja host family jest taka zaangażowana i że chcą mi pokazać najwięcej jak się da. Kiedy dostałam placement i dowiedziałam się, że ludzie, z którymi spędzę cały rok to bardzo religijni mormoni mieszkający w małym miasteczku w Utah, było mi daleko od podskakiwania ze szczęścia do sufitu. Nie podejrzewałam że będziemy się tak dobrze dogadywać i że po zaledwie dwóch miesiącach pobytu w US będę się czuła jakbym znała ich od zawsze. 


Piękna plaża w San Clemente <3














Z moimi host siostrami- Tabi i Brookie

odpoczynek przed surfowaniem


Mój host dad tłumaczy mi jak uciekać przed rekinami ;)


niedziela, 11 października 2015

Hiking and exchange students meet up

Muszę przyznać, że weekendy w USA są dla mnie trudne. Prawie zawsze dopada mnie kiepski humor, bo po tygodniu pełnym wrażeń mam zbyt dużo czasu na niepotrzebne zamartwianie się. Tym razem, chyba po raz pierwszy udało mi się przetrwać weekend w pozytywnym nastroju.

W sobotę udało nam się po raz pierwszy odkąd tu jestem wybrać na wycieczkę w góry. Zbliża się zima, a szkoda byłoby nie skorzystać z pięknych tras do hikingu, jakie można znaleźć w Utah. Widok  z punktu widokowego, do którego wybraliśmy się w sobotę jest naprawdę niesamowity.









Wieczorem, tego samego dnia miałam spotkanie z innymi exchange students z mojego regionu. Nie wspominałam o tym na blogu, ale pierwsze spotkanie, zorganizowane przez na naszą koordynatorkę nie należało do udanych, więc tym razem też nie spodziewałam się niczego szczególnego. Jednak okazało się, że to był jeden z najbardziej udanych wieczorów z ostatniego miesiąca. Wszystko odbywało się na farmie, gdzie był zorganizowany corn maze i wizyta w hounted race. Jednak zanim zaczęliśmy, przegadaliśmy prawie całą godzinę. To niesamowite o ile łatwiej rozmawia się z innymi exchange students niż z Amerykanami. Hounted race, był zdecydowanie największą atrakcją całego wieczoru. Trasa prowadziła przez całą farmę i byliśmy wpuszczani kolejno w kilkuosobowych grupach. Wszystko wyglądało bardzo realistycznie, więc cała nasza grupa: Sebastien(Kolumbia), Tiffany(Wietnam), Liv(Niemcy), Vittorio(Włochy) i ja, prawie przez cały czas trzymaliśmy się za rączki :D Bardzo żałuję, że wszyscy, z wyjątkiem Liv, która jest moją lunch buddy, chodzimy do innych szkół. Mam nadzieję, że za niedługo znowu będę miała okazję się z nimi zobaczyć.

W tym tygodniu mamy czwartek i piątek wolny od szkoły, więc moja host family szykuje weekendowy wyjazd do Kaliforni!! Nie mogę się doczekać!

piątek, 9 października 2015

Bye cross country, hello swimming!

W najbliższym czasie czekają mnie duże zmiany, Dzisiaj po raz ostatni miałam zawody biegowe i był to najlepszy z moich biegów. Co prawda nie znam jeszcze wyników, ale coś czuję, że udało mi się poprawić moją życiówkę. Czy żałuję, że sezon biegowy już się kończy? Szczerze mówiąc, nie za bardzo. Mimo tego, że w cross country team poznałam całą masę nowych ludzi, to z nikim nie trzymam się zbyt blisko i raczej nie będę tęsknić. Na pewno będzie mi brakować niesamowitej atmosfery jaka panuje na każdych zawodach.
Tymczasem na horyzoncie, pojawiły się nowe wyzwania, bo dostałam się do swimming team! Myślałam, że należy mi się trochę odpoczynku, ale to będzie musiało poczekać do powrotu do Polski ;) Znam już trochę ludzi z drużyny, bo z częścią z nich mamy wspólne lekcje. Nie chcę się nastawiać na zbyt wiele, ale czuję, że dołączenie do drużyny  może być strzałem w dziesiątkę!







Zdecydowałam, że nie będę pisać bardzo długich wpisów, bo nie jestem w stanie się do tego zmobilizować. Ostatnio usłyszałam jedno bardzo prawdziwe zdanie, na temat tego jakie powinno być dobre wypracowanie: Good essay is like a girl's skirt: short enough to keep it intresting, but long enough to cover the subject. Zamierzam trzymać się tej myśli w pisaniu bloga.

Stay tuned



wtorek, 29 września 2015

Homecoming week!

Niestety pisanie bloga ostatnio niezbyt mi wychodzi. Cały mój wolny czas pochłania szkoła. Szczerze mówiąc, nie jest łatwo, a moje oceny nie wyglądają dobrze. Jak zwykle najgorzej idzie mi matma, szczególnie, że  w amerykańskiej szkole wydaje mi się strasznie chaotyczna i nielogiczna. 
Na całe szczęście w zeszłym tygodniu w Mountain Crest high school mieliśmy homecoming week, który pozwolił oderwać mi się myślami od szkoły. 
Każdego dnia podczas tego tygodnia mieliśmy przebrać się na zadany temat. Byłam trochę rozczarowana, bo niewiele osób przebrało się za cokolwiek. W poniedziałek był spirit day, czyli mieliśmy mieć na sobie kolory naszej szkoły- pomarańczowy i niebieski. Wtorek był dniem Throwback Tuesday, kiedy przebieraliśmy się w stroje z przeszłości. Ja wybrałam lata 80te i jako że, moja host mum jest fryzjerką, miałam na głowie napuszone loki, żywcem z lat osiemdziesiątych. Wyglądało to spektakularnie i nawet wzięłam udział w konkursie na najlepsze przebranie. Cały dzień upłynął mi bardzo miło i wiele ludzi komentowało mój strój; wow, you look great! Zabawa skończyła się na treningu cross-country, kiedy okazało się, że akurat tego dnia mamy robione zdjęcia drużynowe(sic!) To będzie zdjęcie godne zapamiętania, bo pośród ludzi z drużyny ubranych w biegowe uniformy, z moją szaloną fryzurą i brokatowym makijażem, wyglądam jak święcąca się choinka bożonarodzeniowa. 

Muszę poprosić, moją hostmum żeby wysłała mi resztę zdjęć jakie zrobiłyśmy. Na tych mało co widać.

Zdecydowanie najbardziej ekscytującym dniem tygodnia była środa kiedy odbyła się powderpuff game. Powder puff to mecz footballu, w którym wyjątkowo  zamiast chłopaków, grają dziewczyny, a faceci przebierają się za cheerleaderki. Mimo tego, że nie mam najmniejszego pojęcia o co chodzi w footballu amerykańskim zapisałam się na treningi i mogę z dumą oznajmić, że mecz okazał się absolutnym sukcesem. Moja drużyna wygrala mecz a ja poznałam nowych ludzi. Zdecydowanie było warto!
Moja hostfamily jest super. Przychodzą na prawie wszystkie zawody cross country i na powderpuff game też ich oczywiście nie zabrakło!

W piątek odbył się „prawdziwy” mecz footballu i nasza drużyna wygrała bardzo dużą przewagą punktów. Wiem, że dla niektórych wymieńców football jest nudny, ale ja uwielbiam ten sport, szczególnie że po powderpuff game zaczynam rozumieć o co w nim chodzi. Atmosfera na trybunach jest niesamowita. Wszyscy dopingują naszą drużynę i zwykle następnego dnia większość fanów footballu przychodzi do szkoły zachrypnięta. Tym razem jako że była to homecoming game, cała oprawa meczu była dopracowana w najmniejszych szczegółach. Przed rozpoczęciem, nad boisko przyleciał helikopter i prawie dotykając trawy zrzucił piłkę footballową w ręce przewodniczącego samorządu. Czyste szaleństwo! Oczywiście nie obyło się też bez fajerwerków. 

W sobotę mieliśmy homecoming dance, ale to już materiał na nowy wpis. 
Muszę powiedzieć, że poprzedni tydzień bardzo zmienił moje samopoczucie. Jestem w Utah już ponad miesiąc i zaczynałam czuć, że nie radze sobie tak dobrze jakbym tego chciała. Chociaż wcześniej też poznawałam nowych ludzi, to po wszystkich activities w jakie zaangażowałam się w czasie homecoming week mogę powiedzieć, że wszystko nabiera kolorów i czuję się tutaj coraz lepiej. Także rada dla przyszłych wymieńców: próbujcie różnych nowych rzeczy, nawet jeśli wydaje wam się, że to coś do czego nie macie odpowiednich umiejętności. W moim przypadku gra w football, czyli coś co było mi zupełnie obce, przyniosła wiele pozytywnych zmian.

Na koniec trochę zdjęć z ostatnich tygodni:
p.s tydzień temu do mojej host family dołączyły dwa małe kociaki! Są absolutnie urocze i ciągle chcą żeby je głaskać.