niedziela, 18 października 2015

California trip #1

      Moja host rodzinka zawsze mnie czymś zaskakuje. Zdarza się, że w piątek wieczorem dowiaduję się, że za 10 minut wyjeżdżamy na camping i spędzimy tam cały weekend. Na początku ciężko było się do tego przyzwyczaić, ale w tym tygodniu zaskoczyli mnie kilkudniowym wypadem do Kalifornii! Co prawda tym razem widziałam o tym już parę dni wcześniej, ale to i tak dosyć spontaniczna decyzja jak na ponad 10 godzin jazdy samochodem.
Dzięki temu, że w czwartek i piątek mieliśmy wolne od szkoły, udało nam się wyjechać już we wtorek wieczorem, tym samym zrywając się ze szkoły w środę.  Nawet nie podejrzewacie jak ciężko jest spakować całą siedmioosobową rodzinę do samochodu, nie zapominając przy tym żadnego dziecka. W końcu udało nam się wyjechać i całe towarzystwo, włącznie ze mną, zasnęło prawie natychmiast. Przespałam drogę przez całe Utah, Arizonę i sporą część Nevady i obudziłam się dopiero kiedy dojechaliśmy do Las Vegas, żeby zatrzymać się na noc. Następnego dnia rano wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu, ale to jeszcze nie koniec przygody z Vegas, bo mieliśmy się tam zatrzymać na dłużej w drodze powrotnej. To niesamowite, że to miasto zostało zbudowane na zupełnym odludziu, otoczone ze wszystkich stron pustynią. To coś czego w Polsce zdecydowanie nie ma, ogromnych, niezamieszkanych przestrzeni poprzecinanych paroma autostradami. Czasami gdzieś na horyzoncie widać parę samotnych domków i ciężko mi sobie wyobrazić, jak to jest żyć na takim kompletnym odludziu, gdzie w zasięgu wielu mil nie ma absolutnie niczego z wyjątkiem pustyni. Część Kalifornii oddalona od wybrzeża też przypomina pustynię i dopiero kiedy zaczęliśmy się zbliżać do wybrzeża, zrobiło się bardziej zielono. Następne parę dni mieliśmy spędzić na południe od Los Angeles w pięknym San Clemente. Nie spodziewałam się, że tak bardzo zakocham się w tej części Kalifornii. W Utah nie mogę narzekać na brak pięknych gór, ale zdecydowanie bardziej uwielbiam wybrzeże i ocean. Jako że dojechaliśmy do San Clemente po południu, został nam czas jedynie na krótki pobyt na plaży. Nie podejrzewałam, że będę się kąpać w ocenie w połowie października, ale woda była idealna! Idealna do nauki surfingu, którą mieliśmy w planach następnego dnia.


Przy okazji tego wyjazdu naszła mnie myśl, jakie mam szczęście, że moja host family jest taka zaangażowana i że chcą mi pokazać najwięcej jak się da. Kiedy dostałam placement i dowiedziałam się, że ludzie, z którymi spędzę cały rok to bardzo religijni mormoni mieszkający w małym miasteczku w Utah, było mi daleko od podskakiwania ze szczęścia do sufitu. Nie podejrzewałam że będziemy się tak dobrze dogadywać i że po zaledwie dwóch miesiącach pobytu w US będę się czuła jakbym znała ich od zawsze. 


Piękna plaża w San Clemente <3














Z moimi host siostrami- Tabi i Brookie

odpoczynek przed surfowaniem


Mój host dad tłumaczy mi jak uciekać przed rekinami ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz